sobota, 31 sierpnia 2013

Avon - Tusz do rzęs Mega Effects


 Dzisiejszy post, chociaż traktuje o kosmetyku z Avonu, nie należy do serii " Co warto kupić z Avonu ", bo mimo że używam tuszu Mega Effects już od prawie miesiąca, nadal nie wiem czy go lubię...



 Tusz dostajemy ładnie zapakowany w kartonik, samo opakowanie też przyciąga wzrok - estetyczne i proste, czarno-różowe no i w niespotykanym kształcie - płaskie, podłużne pudełeczko zamiast buteleczki.
 Szczoteczka tuszu ma silikonowe igiełki i elastyczny uchwyt wyginający się pod różnymi kątami, co w praktyce bardzo ułatwia  malowanie oka, przynajmniej mnie :)
 Tusz jest dostępny w 2 kolorach, ciemnobrązowym i Blackest Black , który posiadam - wcale nie jest bardziej czarny od innych czarnych tuszy, a szkoda.
 Niestety, jak widać na zdjęciach poniżej, na szczoteczkę nabiera się bardzo duża ilość tuszu, a budowa opakowania nie pozwala otrzeć nadmiaru o wylot buteleczki, jak to zwykle robimy w przypadku tuszu w "normalnym" opakowaniu ze spiralką. Takie opakowanie ma też plus - dostaje się do niego mniej powietrza, niż do tuszy w tradycyjnych opakowaniach - Mega Effects po prawie miesiącu używania niewiele, prawie w ogóle mi nie zgęstniał. I dobrze, bo podeschnięte tusze reanimuję kroplami Duraline, tutaj ze względu na specyficzne opakowanie nie byłoby to możliwe.



Mega Effects to taka innowacja, że sprzedają go z instrukcją obsługi :D


 Co do efektu na oku - poniżej widać moje rzęsy saute, są rzadkie, cienkie i zawsze przynajmniej jedna rośnie w innym kierunku niż pozostałe :(  Może przez to, że moje rzęsy są jakie są, a tusz długo pozostaje rzadki, pierwsza aplikowana warstwa mocno skleja moje rzęsy - szczoteczka nakłada po prostu zbyt dużą ilość kosmetyku. Może w przypadku osób o gęstych rzęsach będzie to ilość odpowiednia :) Mam też wrażenie, że aplikator z większą ilością igiełek lepiej nakładałby tusz ( albo rzęsy albo szczoteczka - któreś mogłoby być bardziej gęste :D )
 Sądziłam, że gdy tusz podeschnie, będzie nakładał się bardziej komfortowo i przestanie sklejać, ale nie zanosi się na to, by zgęstniał przed upływem terminu ważności - 3 mies. od otwarcia opakowania !







 Efekt widoczny na zdjęciach to jedna warstwa tuszu, wyczesywana tą dziwną szczoteczką aż do skutku, czyli do momentu rozczesania sklejonych produktem rzęs. Jak widać, u mnie Mega Effects niestety daje efekt "owadzich czułków", ale za to naprawdę świetnie rozdziela rzęsy. Dlatego właśnie nie mogę zdecydować, czy ten tusz lubię - jest rzadki i początkowo skleja rzęsy, czego nie znoszę, ale silikonowe igiełki aplikatora fajnie je rozdzielają i nie ma potrzeby nakładania kilku warstw produktu, poza tym naprawdę mocno pogrubia, co lubię.Nie kruszy się, nie osypuje, mam wrażenie, że trzyma się rzęs aż za mocno, trochę trudno go zmyć płynem micelarnym z Biedronki, trzeba poświęcić na to więcej czasu niż w przypadku innych tuszy. Być może to wina tego, że nakładam jedną grubaśną warstwę tuszu :)
 

 Aplikator jest na tyle duży, że nakładam tusz za pomocą kilku ruchów - szczoteczka ma prawie szerokość mojego oka :) Wreszcie nie mam problemów z umalowaniem lewej powieki - zwykłą szczoteczkę musiałam wyginać pod dziwnym kątem, by dokładnie umalować oko, tutaj po prostu wyginam uchwyt aplikatora
pod innym kątem, niż przy malowaniu prawej strony i jest ok :) Za to nie ma opcji, abym tym urządzeniem mogła pomalować dolne rzęsy - jest ich za mało i igiełki malują mi powiekę, a nie rzęsy - tu muszę ratować się starym tuszem z tradycyjną szczoteczką.

 Mega Effects kupiłam w promocyjnej cenie 19,90 zł, cena regularna to około 49 zł. W opakowaniu jest 9 ml produktu, ale ze względu na krótki , 3-mies. termin ważności, nie ma szans, by zużyć go do końca. No, chyba że ktoś używa tuszu na spółkę z mama albo siostrą, lub lubi efekt  sztucznych rzęs aż kapiących od kosmetyku ( hmmm, miałam w liceum taka koleżankę, 1 opakowanie tuszu zużywała w miesiąc :).

 Podsumowując moją "tuszową epopeję" - warto wypróbować Mega Effects ze względu na niespotykany dotąd aplikator, który moim zdaniem naprawdę fajnie się spisuje. Co do formuły samego kosmetyku - dla mnie szału nie ma, ale jak już pisałam - przy gęstych rzęsach może się lepiej sprawdzić.
 Mam nadzieję, że dotrwaliście do końca - chciałam wszystkie spostrzeżenia rzetelnie opisać, a i tak jak zawsze mam wrażenie, że o czymś zapomniałam ;)




wtorek, 27 sierpnia 2013

Color Club - Harp On It


 Jesień idzie, zrobiło się zimno ( jest sierpień a ja muszę nosić kurtkę - gdzie to globalne ocieplenie, ja się pytam ? ), więc i na moich paznokciach zagościł zimny, srebrny holosek od Color Club.
 Jednak Harp on It, ogrzany światłem słonecznym lub sztucznym, potrafi strzelać ogniem we wszystkich kolorach tęczy.












 Poniżej 2 zdjęcia w świetle słonecznym ( lakier siedzi sobie na pazurkach już 3 dzień, ale w końcu "złapałam " słońce i cyknęłam zdjęcia ). Prawda, że piękny? Mnie podoba się tak bardzo, że aż brak mi słów :D



 Ja kiedyś przez te hologramy zostanę kaleką. Albo nawet gorzej. Są tak piękne, że ciągle gapię się na swoje paznokcie, również przy przechodzeniu przez ulicę. Bywa, że zamiast spojrzeć, czy mam zielone światło, zerkam, jak mi się ładnie mieni na zielono-niebiesko-różowo-złoto na paznokciach i idę dalej, a tu mi trąbi nagle jakiś pojazd ... Tak że ten, życzcie mi szczęścia przy poruszaniu się po mieście :)


W cieniu oczywiście efekt tęczy juz nie jest tak mocny, ale nadal : JEST !
 Aplikacja i trwałość nienaganna : lakier zmyłam po 4 dniach, cały czas wyglądał ładnie, ale inne czekają w kolejce by ujrzeć światło dzienne, a nie tylko 4 ściany lakierowego pudełka :) Zmywa się również bez problemu.




sobota, 17 sierpnia 2013

Essie - Camera


 Dziś niestety post o lakierowym rozczarowaniu. Niestety, bo w buteleczce Camera wygląda jak smakowity owoc, a na paznokciach jak rozwodniony sok, tak to można w skrócie określić. Dowody na zdjęciach poniżej :




  Kupując ten odcień Essie, wiedziałam że nie ma dobrego krycia, czytałam w internecie o jego "żelkowej" konsystencji. Jednak efekt, jaki Camera daje na paznokciach, przekroczył moje najgorsze obawy ( jakkolwiek to brzmi :)



 W butelce lakier wygląda na neonowy pomarańczowy z nutką różu - i to mi się podoba. Na paznokciach natomiast Camera to jaskrawy ciemny pomarańczowy kolor, wyglądający jak woda z sokiem owocowym. Skąd to skojarzenie z wodą z sokiem ? Ano stąd - na zdjęciach widzicie paznokcie pomalowane 5 ( słownie : pięcioma ) warstwami lakieru, a i tak dokładnie widać wolny brzeg paznokcia, tak bardzo Camera prześwituje. Nigdy mi się to nie zdarzyło z jakimkolwiek lakierem, nawet te najrzadsze kryły po nałożeniu 3 warstw. Tak, wiem o tym, że mogę nakładać Camerę na biały lakier i problem prześwitujących końcówek zniknie, ale... zwyczajnie mi się nie chce. Kolor i dziwne, jakby półmatowe wykończenie tak czy siak nie przypadną mi do gustu, więc lakier powędruje do kogoś, kto będzie miał cierpliwość bawić się nim.
 Macie ten odcień ? Jak się u Was sprawuje ?


wtorek, 13 sierpnia 2013

Bazarkowy bliźniak China Glaze Whirled Away


 Kilka dni temu wypatrzyłam na bazarku nowe lakiery do paznokci za całe 5 zł. Ale jakie lakiery ! Top coat'y z matowymi drobinami w różnych kształtach i kompozycjach kolorystycznych. Najbardziej wpadł mi w oko ten, który dziś prezentuję. Jak tylko go zobaczyłam, skojarzył mi się z lakierem nawierzchniowym China Glaze, którego dotąd nie udało mi się upolować. Teraz już nie muszę :)

 Tak wygląda lakier SFS, o którym mowa :

 

A tak wygląda oryginał - Whirled Away od China Glaze :





  Wg mnie lakiery są niesamowicie podobne, mój egzemplarz różni się od swojego droższego odpowiednika tym, że heksy i "przecinki" są mniejszej wielkości. Nałożyłam go na niebieski lakier ( Wibo Express Growth nr 58 ) i bardzo podoba mi się efekt. Muszę top wypróbować na jakimś jaśniejszym kolorze, ale na tyle kontrastowym, by było widać biała drobiny. Druga różnica to zapach - lakier SFS niesamowicie śmierdzi, typowo dla tanich bazarkowych lakierów. Jednak jest trwały i usuwa się łatwo jak na lakier z tak dużymi drobinami, więc warto go wypróbować. Ja sama być może skuszę się na inne zestawienia kolorystyczne z tej serii.




sobota, 10 sierpnia 2013

Color Club - Cloud Nine


 Jak już pisałam niejednokrotnie - jestem zakochana w lakierach holograficznych, szczególnie tych z kolekcji Halo Hues Color Clubu.
 Dziś prezentuję pierwszy z mojej kolekcji, blady róż o wdzięcznej nazwie Cloud Nine.



 
 Efekt niesamowicie mi się podoba i chociaż wolę tego typu lakiery w ciemnych odcieniach, na razie większość holo mam w jasnych kolorach.
 Cloud Nine to jasny, chłodny róż z delikatna liliową nutą. W słońcu mieni się biliardem maleńkich drobinek we wszystkich kolorach tęczy. Cudo !

 



 Jak widać, w dziennym świetle, ale już nie w słońcu, lakier nie traci swego uroku, nadal dosyć mocno widać efekt hologramu.


 Dopiero w cieniu Cloud Nine wygląda jak "zwykły" metaliczny liliowy lakier i tu już niezbyt mi się podoba :(


 Przepraszam za okropne skórki, na zdjęciach widzicie manicure 3-dniowy, a moje skórki rosną szybciej niż paznokcie ;/
 Do pełnego krycia wystarcza 1 warstwa lakieru ( co mnie cieszy, bo Halo Hues'y są drooogie ), nie ma problemu z nakładaniem na zwykłą bazę w postaci np. odżywki Eveline - wiele holograficznych lakierów można nakładać tylko na specjalne, wodne bazy, w tym przypadku taki "problem" nie istnieje. W ogóle nakładaanie tego lakieru to sama przyjemność - pędzelek nie za ciemni, w sam raz, 3 machnięcia pędzelkiem i gotowe, żadnych smug itp.
 Nie stosowałam na Cloud Nine żadnego top coat'u, bo nie widzę takiej potrzeby. Zmywanie lakieru również jest bezproblemowe.
 Trwałość - jak widać na załączonych obrazkach, po 3 dniach noszenia mam lakier starty z końcówek paznokci, ale nigdzie nie ma odprysków, więc jestem zadowolona.


środa, 7 sierpnia 2013

Błyskotki z Color Club - piękna kolekcja Halo Hues


 Efekt holograficzny to moje ukochane wykończenie w lakierach do paznokci, a te z kolekcji Halo Hues dają efekt najmocniejszy z obecnie dostępnych w Polsce lakierów holograficznych. Swoją drogą - ciekawe, czemu tak mało firm ma w swojej ofercie holo, a jeśli już się pojawiają, to w edycjach limitowanych i w kosmicznej cenie ?


Od lewej : góra - srebrny Harp on it, czarny Beyond, niebieski Over the moon, miedziano-pomarańczowy Cosmic fate, dół - lila-róż Cloud nine, fioletowy Eternal beauty.


 Lakiery są dostępne już od około roku  TUTAJ, ale ze względu na cenę dopiero niedawno udało mi się skompletować wszystkie podobające mi się odcienie. Pozostałych 6 kolorów raczej nie kupię, albo są zbyt podobne do tych które już mam, albo zwyczajnie nie przypadły mi do gustu.
Powyżej zdjęcia w słońcu, poniżej - w cieniu.



 Lakiery są przepiękne, w świetle słonecznym i w sztucznym oświetleniu mienią się jak szalone, w zwykłym świetle dziennym efekt holograficzny już mniej widać, w cieniu - wcale. Uwielbiam je używać cały rok, według niektórych osób z mojego otoczenia są zbyt "dyskotekowe", dla mnie - idealne :) Lubię w nich wszystko, od efektu zwracającego uwagę prawie każdej napotkanej osoby, przez prostą, elegancką buteleczkę, po z nazwy nawiązujące do kosmosu :)
 Mój ulubieniec to zdecydowanie czarny Beyond, który zebrał najwięcej koomplementów - na ciemnym kolorze efekt hologramu widać najwyraźniej, na drugim miejscu jest fioletowy Eternal beauty, wszystkie pozostałe odcienie kocham po równo :)

Swatche i więcej o :  Cloud Nine
                                Harp On It
                                Cosmic Fate


sobota, 3 sierpnia 2013

Co warto kupić z Avonu : Planet Spa - Maseczka błotna do twarzy z minerałami z Morza Martwego


 Głęboko oczyszczająca maseczka błotna Avonu to jeden z produktów, które zawsze muszę mieć, zamawiam nową jak tylko widzę, że stara tubka dobija dna. Avon po raz kolejny zmienił szatę graficzną kosmetyków z serii Planet Spa, formuła większości nie uległa zmianie. Tak jest też w przypadku maseczki z minerałami - nadal jest świetna ! Poniżej widzicie moje 5 lub 6 opakowanie "błotniaczka".


 
 Skład może nie powala na kolana zawartością naturalnych składników, ale nie zawsze jest to wyznacznikiem jakości. Maseczka naprawdę fajnie działa na moją mieszaną w kierunku tłustej skórę - oczyszcza, delikatnie matuje i zmniejsza widoczność porów - myślę, że to dzięki dużej zawartości glinki, która jest na drugim miejscu w składzie. Maska błotna Planet Spa to jedyna maseczka, która tak dobrze wpływa na wygląd mojej cery. Próbowałam "kręcić" maseczki z czystej glinki z dodatkiem np. soku z cytryny i olejku z drzewa herbacianego ( zależy mi na oczyszczeniu i zmatowieniu ), ale miały podobne działanie. Jestem leniem i nie chce mi się babrać z półproduktami, wolę gotową maseczkę i przy tej pozostanę na dłużej. A konkretnie - dokąd Avon będzie ją produkował, będę kupować ( oby to było jak najdłużej, wszyscy znamy dziwne zamiłowanie tej firmy do wycofywania z oferty dobrych i popularnych kosmetyków ).




 Maseczka ma dosyć gęstą konsystencję, ale łatwo ją rozprowadzić palcami na twarzy. Ja nakładam grubą warstwę ( taką jak na zdjęciu na dłoni ) i czekam, aż zaschnie, potem zmywam gąbeczką i cieszę się gładziutką jak po peelingu, odświeżona cerą. Rytuał powtarzam 1-2 razy w tygodniu, zależy od stopnia rozleniwienia :) Jedno opakowanie wystarcza mi na 3-4 miesiące stosowania.
 Maseczki Planet Spa ( używam tez innych, ale tylko "błotniaczek" jako ulubieniec zasługuje na osobnego posta ) kupuję zawsze w promocji, za 75 ml produktu płacimy wtedy 8-10 zł, natomiast cena regularna to ok. 25-30 zł.